Kiedy negocjacje UE przeciągają się do późnych godzin nocnych, niezmiennie oznacza to, że „nie możemy dojść do porozumienia”. Dokładnie to wydarzyło się na wczorajszym spotkaniu krajów UE w celu ustalenia stanowiska bloku w sprawie Ramowej Konwencji WHO o Ograniczeniu Użycia Tytoniu, która będzie omawiana pod koniec miesiąca w ONZ w Genewie. Nie ma jeszcze białego dymu i najwyraźniej istnieje ryzyko, że nie będzie stanowiska UE w niektórych kwestiach.
Z tego, co rozumiem, istnieją dwa obozy. Pierwszy – nazwijmy ich prohibicjonistami – jest prowadzony przez Komisję, Belgię (która wydaje się chcieć oddać rynek nikotyny przemytnikom kokainy), Francję i Irlandię. Chcą oni, aby UE udała się na następne spotkanie WHO w sprawie kontroli tytoniu, wspierając rezolucje, które poparłyby zakaz bezpieczniejszych produktów nikotynowych.
Druga – nazwijmy ich pragmatykami – jest prowadzona przez Włochy, Grecję, Szwecję i Czechy. Nic dziwnego, że kraje te dostrzegły korzyści płynące z bezpieczniejszych produktów nikotynowych w ostatnich latach i nie chcą z nich rezygnować. Nie zgodzą się na język popierający zakaz.
Jedna rzecz, którą wciąż słyszę z wczorajszego spotkania, niepokoi mnie. Najwyraźniej przedstawiciel Komisji powtarzał, że stanowisko UE w sprawie COP nie powinno być postrzegane jako przygotowanie do przeglądu dyrektywy UE w sprawie wyrobów tytoniowych, który ma nastąpić w przyszłym roku.
Komisja chce podkreślić, że stanowisko UE (i, co za tym idzie, wynik COP) nie jest wiążące dla państw członkowskich i nie będzie miało wpływu na rewizję dyrektywy TPD. W przeciwieństwie do wszystkich (z wyjątkiem chyba jednego) attaché w tym pokoju, prawie wszystkich lobbystów zajmujących się tą sprawą i całej grupy prasowej, która ją śledziła, byłem tam w 2013 r., kiedy po raz ostatni dokonano przeglądu dyrektywy TPD. Tak więc – z pozycji pewnej wiedzy – nazywam to bzdurą. To pułapka i pragmatycy nie mogą się na nią nabrać.
Wystarczy przeczytać pierwszą stronę uzasadnienia wniosku Komisji dotyczącego dyrektywy w sprawie wyrobów tytoniowych z 2012 r., aby się o tym przekonać. „Ważne jest (…) zapewnienie zharmonizowanego wdrożenia międzynarodowych zobowiązań wynikających z Ramowej Konwencji Światowej Organizacji Zdrowia o Ograniczeniu Użycia Tytoniu.
(FCTC), która jest wiążąca dla UE i wszystkich państw członkowskich”, czytamy w notatce, „oraz spójne podejście do niewiążących zobowiązań FCTC, jeśli istnieje ryzyko rozbieżnej transpozycji krajowej”.
Widać to czarno na białym. Nawet niewiążące zobowiązania podjęte przez UE podczas COP, oparte na przyjętym obecnie stanowisku państw członkowskich, powrócą, gdy Komisja zaproponuje zakaz stosowania saszetek z nikotyną lub zakaz stosowania aromatów vape w ramach wzmocnionej dyrektywy tytoniowej.
„Musimy to zrobić, ponieważ tak mówi FCTC”, będą krzyczeć, niezależnie od tego, czy podjęte zobowiązania są niewiążące, czy też nie. Właśnie po to jest FCTC: kij, którym można bić krnąbrne dzieci, które ośmielają się kwestionować prohibicyjne status quo.
Podczas całego procesu legislacyjnego w 2013 r. przedstawiciele Komisji i kontyngentu prohibicjonistycznych organizacji pozarządowych powtarzali do znudzenia, że nowe przepisy są potrzebne, aby zapewnić zgodność UE z FCTC (która, jak uwielbiają podkreślać, jest prawnie wiążąca dla sygnatariuszy).
Pamiętam, jak Martin Seychell – ówczesny zastępca dyrektora generalnego DG SANTE – powiedział to przed komisją ENVI Parlamentu Europejskiego. Pamiętam, jak Dominick Schnickels, sprytny szef działu ds. tytoniu (który był zdecydowanie zbyt inteligentny, by podlegać Seychellowi), powiedział mi to bezpośrednio na spotkaniu, które odbyłem z nim pod koniec procesu. Pamiętam, jak eurodeputowani i organizacje pozarządowe powtarzali to jak Ewangelię. „FCTC tak mówi, więc tak musi być”.
Jeśli więc – jak chce Komisja – kraje popierające bezpieczniejsze produkty nikotynowe zgodzą się na tekst, który popiera, powiedzmy, zakaz woreczków nikotynowych, który zostanie następnie przyjęty przez Konferencję Stron; wtedy, gdy Komisja zaproponuje ogólnounijny zakaz woreczków nikotynowych w następnym TPD (co z pewnością zrobi), weźmie swój kij w kształcie FCTC i użyje go, aby zmusić Włochów, Szwedów, Greków i Czechów do posłuszeństwa. Twierdzenie, że jest inaczej, jest ignorancją historyczną. Zwłaszcza Komisja.
Zwolennicy prohibicji chcą wywrzeć presję na pragmatykach, by ci pozwolili im na swój język popierający potencjalne zakazy. Brussels Signal, strona internetowa, której linia redakcyjna jest generalnie przychylna węgierskiemu rządowi, w którym wcześniej zasiadał obecny komisarz ds. zdrowia Várhelyi,
„Dokument, wysłany do delegatów 27 października i widziany przez Brussels Signal, stanowi złagodzenie wcześniejszego, bardziej agresywnego projektu, który zaalarmował zwolenników redukcji szkód i wzbudził obawy przed rozległymi zakazami lub podwyżkami podatków na wapowanie i inne alternatywy nikotynowe” – czytamy w artykule. Przesłanie dla pragmatyków jest jasne: „spójrzcie, dostaliście to, czego chcieliście, teraz wycofajcie się i pozwólcie nam mieć nasz język zakazu”.
My również mieliśmy ten dokument, ale zdecydowaliśmy się go nie publikować: nadal popiera on zakazy, więc dla nas nie stanowił wiadomości. Po zapoznaniu się z tym dokumentem mogę jednak powiedzieć, że w żaden sposób nie „rozwiewa on obaw” przed zakazami lub podwyżkami podatków. Ten język wciąż tam jest.
Postępowcy muszą być nieugięci i nie zgadzać się na ani jedną kropkę czy przecinek, których nie chcą, by wepchnięto im do gardła, gdy nadejdzie rewizja TPD. Ponieważ tak właśnie się stanie. Do tego właśnie została stworzona Konwencja Ramowa.
